Nawigacja

Aktualności

24 marca – Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką – „Moim marzeniem jest spotkanie z Wami…”

Duża wieś Smykowce położona jest na wschód od Tarnopola, przy głównej drodze prowadzącej od Tarnopola do Winnicy. To tutaj połączyły się losy żydowskiego aptekarza Jakuba Krystiampolera z dziejami polskiej rodziny Józefa i Anieli Brońskich. Tutaj nawiązała się między nimi przyjaźń, która przetrwała sowiecką i niemiecką okupację, a potem przesiedlenia po II wojnie światowej.

Kuba

Wspomnienia o Jakubie Krystiampolerze, spisane w 2017 roku przez Stefanię Kolman, córkę Józefa i Anieli Brońskich, nie zawierają wielu szczegółów dotyczących okresu przed II wojną światową. Uderza w nich bardzo często padające określenie: „Nasz Kuba” lub „Pan Kuba”. Udało się jedynie potwierdzić, że Jakub Krystiampoler urodził się w 1909 r. oraz mieszkał z żoną i najbliższą rodziną koło Tarnopola. Rodzina cieszyła się powszechnym szacunkiem. Wiadomo ponadto, że ukończył on w 1937 r. farmację na Uniwersytecie Jagiellońskim. Do wybuchu wojny wraz z żoną prowadził aptekę.

Po agresji Armii Czerwonej 17 września 1939 r. cała rodzina Krystiampolerów została deportowana w głąb Związku Radzieckiego. Kuba nie przyznawał się do własności apteki, a jedynie do pracy w niej. To uratowało go od zesłania na Sybir. W 1941 r. po wkroczeniu Niemców trafił wraz z żoną do obozu w Borkach Wielkich, gdzie niewolniczo pracował przy budowie drogi Tarnopol–Płoskirów (Chmielnicki). Policja ukraińska w służbie niemieckiej miała nadzór nad robotnikami.

Spotkanie

Tak wspomina pierwsze spotkanie w rodzinnym domu Stefania Kolman:

Józef Broński, kiedy dowiedział się, że Jakub pracuje przy rozbijaniu kamieni, wybrał się, aby spotkać Kubę, i zobaczył go pracującego przy budowie drogi. Nie zatrzymując się i nie patrząc na boki, tylko idąc prosto, przechodząc koło Kuby, powiedział do niego: „…jak będziesz miał sposobność, to uciekaj. Masz u nas schronienie”. Jakub czekał na pogorszenie pogody i w nocy, kiedy rozpętała się burza, uciekł. Jednak poli­cjant ukraiński zauważył jego ucieczkę i rzucił się w pogoń za nim. Dopadł go i na­mawiał, aby ruszył z nimi na Wołyń, gdzie banderowcy mordowali Polaków. Miał im służyć jako lekarz. Kuba kategorycznie odmówił. Zaczęli się szarpać, udało mu się wyswobodzić i zaczął uciekać. Padał straszny deszcz, było bardzo ciemno i policjant nie wiedział, w którą pobiegł stronę. Był to przełom maja i czerwca 1942 r., dokładnie nie pamiętam. Przybiegł do naszego domu strasznie zmoknięty, zziębnięty i zmoczo­ny. Ja wówczas miałam 10 lat. Miałam młodszą siostrę Anielę, która miała roczek. Byliśmy przestraszeni tą sytuacją.

W ciemnościach

Tato z mamą [Anną Brońską z domu Koziar] nakarmili Kubę, przebrali go i schowali go na strychu. Powiedzieli mi, że nie wolno mi nikomu mówić, nawet najbliższej rodzinie, że mieszka u nas Kuba. Ja byłam bardzo posłuszna swoim rodzicom. Jak nie wolno było mówić, to nie wolno. Na drugi dzień tato zrobił mu kryjówkę w oborniku, który był przy stajni bardzo wysoko ułożony. Ja nosiłam mu jedzenie w wiaderku, udając, że idę do stajni, a później – że coś wysypuję na obornik.

Długo tam nie mógł być ukrywany, ponieważ było bardzo gorąco. Tato musiał mu zrobić drugą kryjówkę – w oborze przy żłobie, gdzie były przypięte krowy. Nocą wynosił razem z mamą ziemię, którą wyrzucali do rzeki, aby nikt się nie dowiedział. Była to taka kryjówka, że Kuba mógł tylko siedzieć. Cegły były wyjmowane, aby podać mu jedzenie i zabrać nieczystości w wiaderku. Pamiętam, że całe lato nosiłam mu jedzenie, bo rodzice pracowali w polu. Mama to bardzo przeżywała. Mając dwoje małych dzieci, bała się, że znajdą Kubę i wszystkich zabiją.

Nadchodziła zima. Trzeba było myśleć o nowej kryjówce; tato zaczął ją robić we wrześniu w kuchni: pod murowa­ną kuchnią wykopał dużą dziurę, podstemplował ją; można tam było siedzieć i leżeć. Umieścił w środku pierzynę, poduszkę, kożuch. Łatwiej było podawać jedzenie i odbierać nieczystości. Bardzo się oboje z mamą natrudzili. Znowu trzeba było wynosić bardzo dużo ziemi. Kuba bardzo się cieszył, bo mógł nas słyszeć, jak rozmawiamy w kuchni, i z nami też rozmawiać. Przychodzili do nas znajomi, sąsiedzi, rodzina – trzeba było bardzo uważać. Kuba po dłuższym czasie ukrywania miał przykurcz rąk i nóg. Mówił do taty: „Józiu, ja już nie będę mógł chodzić… ale wiem, że ty coś wymyślisz, żeby mi pomóc”.

Ukrywaliśmy Jakuba do marca 1944 r. Jak Rosjanie zdobyli Tarnopol, to wówczas tato poszedł do sztabu wojskowego Rosjan i po­prosił o zabranie Kuby z jego kryjówki. Bardzo się bał, że Niemcy znowu wrócą, a i Kuba mógł w tej kryjówce tylko siedzieć i leżeć, bez światła, cały czas w ciemności. Rosjanie przyszli nocą – między dwunastą a pierwszą. Wzięli go na ręce i zanieśli na wóz. Kuba nie mógł chodzić, był bardzo wy­cieńczony. Musiał uczyć się na nowo chodzenia. Walki o Tarnopol trwały około sześciu tygod­ni. W sztabie Rosjan Kuba doszedł do siebie, mógł już chodzić. Był młodym i silnym człowiekiem, szybko się zregenerował. Wysłano go na front, gdzie został ranny.

Na Dolny Śląsk

Leżąc w polowym szpitalu, powiedział, że pracował w aptece i zna się na lekarstwach. Jak został wyleczony, to nie wrócił już do walki na froncie, tylko został leczyć rannych w szpitalu. Stamtąd napisał list do sołtysa wsi Smykowce. Napisał tak (po polsku), że został ranny: „Moja najmilsza, najukochańsza rodzino, ja żyję”. Sołtysem we wsi Smykowce był Ukrainiec, mąż siostry mojego taty [Anny Czornomaz z domu Brońskiej] Iwan Czornomaz. Dlatego sołtys zawołał tatę, aby przeczytał ten list, bo był napisany po polsku. Tato od razu wiedział, od kogo jest ten list, ale udał, że nic nie wie, nie mógł się do tego przyznać, bo banderowcy zabiliby nas wszystkich. W domu wszyscy cieszyli się z tej informacji. Ataki banderowców we wsi Smykowce się nasilały, dlatego uciekliśmy ze Smykowiec do Borek, gdzie przygarnęła nas rodzina Polaków: Róża Karpińska z dwojgiem dzieci, mąż był na wojnie. Mieszkaliśmy tam do września 1945 r. Później transportem przyjechaliśmy do Sulęcina na Ziemie Zachodnie, a później do wsi Ligota, koło Góry na Dolnym Śląsku.

Po wojnie

Jakub jak wrócił z wojny, to pierwsze kroki skierował do naszego domu w Smykow­cach. Był zrozpaczony, jak zobaczył tam obcych ludzi. Bardzo płakał. Następnie poszedł do domu siostry mojego taty [Anny Czornomaz] i oni opowiedzieli mu historię naszego wyjazdu na zachód.. Kuba napisał do nas list, w którym napisał, jak bardzo jest szczęśliwy, że nas odnalazł. Przysłał nam swoje zdjęcie z 1953 r. (fotografia z za­łącznika z datą napisaną przez niego). Siostra taty – Anna Czornomaz – ze Smyko­wiec wysłała zaproszenie dla taty i mojej siostry Anieli. Było to w 1967 r. (fotografia z za­łącznika). Pojechali i spotkali się z Jakubem i jego drugą żoną Wierą. Szczęście ze spotkania było ogromne. Nie mogli się nacieszyć sobą. Śmiali się i płakali na przemian. Opowieściom nie było końca. Jakub znowu pracował w aptece w Tarno­polu. Następnie ja wraz z córką Danutą, która była w czwartej klasie podstawówki, pojechałyśmy odwiedzić rodzinę i Kubę (w załączniku zdjęcie z pobytu w Tarnopolu: ja, moja córka Danuta, Kuba z Wierą). Później wysłaliśmy zaproszenie dla Kuby, żeby nas odwiedził w Ligocie. Kuba przyjechał, opowiadał sąsiadom mieszkającym obok nas, płacząc ze szczęścia, jak uratowaliśmy mu życie, bezinteresownie, z narażeniem życia własnej rodziny.

Pamięć

Wnuczka Józefa Brońskiego Danuta Stopka tak wspomina swoje spotkania z Jakubem Krystiampolerem:

We wrześniu 1984 r. pojechałam z koleżanką Haliną i jej mężem Henrykiem Woźniak ich samochodem do Bułgarii na wczasy. Opowiadałam im wcześniej historię urato­wa­nego Żyda – Kuby – przez moich dziadków (Annę i Józefa Brońskich) i mamę – Stefanię Kolman z domu Brońska. Bardzo chcieli poznać Kubę i zobaczyć go, dlatego zdecydowaliśmy się jechać tranzytem do Bułgarii przez Tarnopol. Było to niebezpieczne, ponieważ nie mogliśmy się tam zatrzymać i nocować. Pomimo tych niedogodności dojechaliśmy do Tarnopola i udaliśmy się do mieszkania Kuby. Radości było co niemiara. Kuba na przemian to płakał, to się śmiał. Kazał nam zostawić samochód pod stacją PKP [tak w oryginale określona została stacja!] w Tarnopolu i obowiązkowo nas przenocował, nie chciał, abyśmy odjeżdżali. Całą noc przegadaliśmy, świetnie mówił po polsku, ciągle wspominał, jak byłam mała i odwiedziłam go razem z mamą. Opowiedział mi całą historię przechowania go i uratowania mu życia, że my jesteśmy jego rodziną.

Ziemia ojczysta

Wielokrotnie namawiano go do opuszczenia Tarnopola i wyjazdu do Izraela. Jak wspomina Zygmunt Kolman, syn Stefanii Kolman: „na jednym ze spotkań ze znajomymi Kuby [Jakuba Krystiampolera] w Tarnopolu, którzy mieli niedługo wyjechać do Izraela i też go namawiali, Kuba jednak nie chciał opuścić ojczystej ziemi”. W Tarnopolu pełnił funkcję zastępcy dyrektora sieci aptek „Medtechnika”.

Jakub Krystiampoler zmarł w listopadzie 1989 r. Pochowany jest na cmentarzu w Tarnopolu.

Relacje

Jerzy Rudnicki (OBEN IPN we Wrocławiu)

Zdjęcia pochodzą z archiwum rodzinnego Stefanii Kolman z domu Brońska.Zdjęcia zostały wykonane w latach 1953–1978.

 

  • Aniela, Józef, Anna, Stefania Brońscy
    Aniela, Józef, Anna, Stefania Brońscy
  • Jakub Krystiampoler (awers zdjęcia
    Jakub Krystiampoler (awers zdjęcia)
  • Jakub Krystiampoler (rewers zdjęcia)
    Jakub Krystiampoler (rewers zdjęcia)
  • Józef_Broński, Aniela Bartuś z domu Brońska – córka i państwo Krystianpolerowie: Wiera i Jakub
    Józef Broński, Aniela Bartuś z domu Brońska – córka i państwo Krystiampolerowie: Wiera i Jakub
  • Jakub Krystiampoler i Józef Broński
    Jakub Krystiampoler i Józef Broński
  • Jakub Krystiampoler, Danuta Stopka (z domu Kolman), Wiera (żona Jakuba) i Stefania Kolman (z domu Brońska – córka)
    Jakub Krystiampoler, Danuta Stopka (z domu Kolman), Wiera (żona Jakuba) i Stefania Kolman (z domu Brońska – córka)
  • Jakub Krystiampoler
    Jakub Krystiampoler
do góry