Chcielibyśmy uważać, że osoby odznaczone orderami już na zawsze pozostają bohaterami. Niestety czasem los pisze inne scenariusze.
Rotmistrz Wacław Giecewicz urodził się w 1889 r. pod Grodnem i już w okresie gimnazjalnym zaangażował się w potajemne kółka samokształceniowe. Po zwolnieniu z niewoli niemieckiej, gdzie trafił jako oficer armii rosyjskiej, od listopada 1918 r. służył w 4. Pułku Ułanów Zaniemeńskich Wojska Polskiego, w którym pozostał do 1928 r. Za zasługi w walkach z bolszewikami otrzymał Srebrny Krzyż Virtuti Militari oraz trzy Krzyże Walecznych. Niestety służba w czasie pokoju nie była dla niego satysfakcjonująca – wobec licznych nagan przenoszono go na inne stanowiska, a w grudniu 1930 r. po raz pierwszy pojawiła się sugestia przeniesienia w stan spoczynku ze względu na nałóg alkoholowy. Doszło do tego ponad dwa lata później.
Losy Wacława Giecewicza w okresie okupacji sowieckiej nie są znane. Latem 1941 roku Oddział II Komendy Głównej ZWZ-AK zlecił mu organizację siatki wywiadowczej w okręgu wileńskim, a następnie kierownictwo Ośrodka nr 2 Dalekiego Wywiadu. Około rok później został aresztowany przez gestapo i przebywał w więzieniu aż do czerwca 1943 r. To właśnie wówczas zwerbował Giecewicza Juliusz Christiansen, majora Abwehry, który zorganizował później ucieczkę z transportu. Rotmistrz był prawdopodobnie najwyżej postawionym oficerem wileńskiej AK, z którym służby niemieckie nawiązały współpracę. Przekazane przez niego informacje doprowadziły do licznych strat po stronie polskiej
Wileńskie AK od początku podejrzewało kolaborację i już w kilka miesięcy po aresztowaniu „Montera” nakazało zerwanie z nim kontaktów. Jesienią 1943 r. wydany został wyrok kary śmierci, lecz wileńska Egzekutywa nie była w stanie go wypełnić, co było jedną z największych porażek wileńskiego podziemnego wymiaru sprawiedliwości. Zmarł w Toruniu w 1961 r. Zagadką pozostaje, dlaczego mimo licznych obciążających zeznań nie był ścigany po wojnie przez służby bezpieczeństwa.