Nawigacja

Aktualności

Aktualność poezji Krzysztofa Kamila Baczyńskiego

Na początku obecnego roku obchodziliśmy setną rocznicę urodzin Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (22 stycznia). Ciekawe dla historyków spojrzenie filologa na tę postać prezentuje Piotr Klimczak z Oddziałowego Biura Edukacji Narodowej IPN we Wrocławiu.

  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński
  • Krzysztof Kamil Baczyński
    Krzysztof Kamil Baczyński

Oto, jak niemal rok przed śmiercią rozpoczął swój poetycki autoportret:

 

RODZICOM

 

A otóż i macie wszystko.

Byłem jak lipy szelest,

na imię było mi Krzysztof,

i jeszcze ciało – to tak niewiele.

 

I po kolana brodząc w blasku

ja miałem jak święty przenosić Pana

przez rzekę zwierząt, ludzi, piasku,

w ziemi brnąc po kolana.

 

Po co imię takie dziecinie?

Po co, matko, taki skrzydeł pokrój?

Taka walka, ojcze, po co – takiej winie?

Od łez ziemi krwawo mi, mokro.

 

Myślałaś, matko: „On uniesie,

on nazwie, co boli, wytłumaczy,

podźwignie, co upadło we mnie, kwiecie

– mówiłaś – rozkwitaj ogniem znaczeń”.

 

Strofy te zawierają aluzję do legendy o świętym Krzysztofie, przenoszącym przez rzekę dziecko, w którego postaci objawił się Jezus, mówiąc: „Dźwigając Mnie, dźwigasz cały świat”. Greckie imię „Christόforos” oznacza właśnie ‘niosący Chrystusa’.

Do jakiego stopnia zdążył 23-letni poeta spełnić przesłanie zawarte w nadanym mu przez rodziców imieniu?

Poniósł i ofiarował ludziom niewątpliwie piękno – tchnące z lirycznych wizji, a także zachwycające w przebogatym tworzywie mowy. Nad swoim wyjątkowym talentem, porównywalnym z geniuszem Słowackiego, Baczyński rzetelnie pracował, jak o tym świadczą zachowane rękopisy wierszy, pełne skreśleń i wariantów, a także stosunkowo liczne, choć zwięzłe, autokomentarze. Zresztą, uważna lektura tej poezji, uwzględniająca chronologię, nie pozostawia wątpliwości, że jej autor organizował swoje rzemiosło świadomie. Praca nad dziełem była dlań tak ważna, iż motyw czynności twórczych artysty (nierzadko w nawiązaniu do Norwida) symbolizuje w jego liryce pracę człowieka nad własną osobowością, a nawet więcej, wszelkie szlachetne działanie w dziedzinie ducha:

 

ŚWIĘTOŚĆ

 

Począłem cię w marmurach światła

i w drzewie wonnych sosen,

moja ty rzeko nieodgadła

dłutami wioseł.

[…]

I wyciosałem, wyprosiłem,

sercem łomocąc w dłuto,

a dłutem w głaz, i mam cię – siło!

mam cię – pokuto!

[…]

I oto mam cię, rzeko święta,

jak konar w ciebie wrosły,

rzeko zbrukana, z chmur poczęta,

nie odgadniona wiosłem.

 

Zwraca uwagę metafora dłuta, np. w utworze Wybór, pisanym w ciągu czterech miesięcy 1943 r., uważanym za jeden z najważniejszych w dorobku Baczyńskiego – pojawiająca się w porównaniu tyleż nieoczekiwanym, co odkrywczym:

 

[…] Więc ujęli w ręce

broń jak rzeźbiarz, co dłuto ujmuje z namysłem,

aby wyciąć nagrobny pomnik, w takiej męce,

w takim bólu krzesany, aby czyny wszystkie,

wszystkie cierpienia i burz grzywy wciosać

w pomnika twarz, ramiona, w usta i we włosy.

 

Więc runął łańcuch strzałów.

 

Wszelako wysiłek młodego człowieka, kształtującego swój charakter, dokonuje się w roz­maitych warunkach, które mądrość nakazuje uwzględnić, a przedtem dobrze rozpoznać. Z tym łączy się inny dar, przeniesiony przez wezbraną rzekę czasu w poezji podchorążego Krzysztofa – jest nim prawda.

Oczywiście, do jesieni 1941 r. w utworach Jana Bugaja (pseudonim Baczyńskiego) panuje żywioł wyobraźni. Przekazują one – urzekając fantastycznymi wizjami kreowanych światów – głównie prawdę o życiu wewnętrznym autora, o jego młodzieńczych uczuciach bądź doświadczeniach, co czynią jednak w sposób symboliczny, za pośrednictwem obrazów lub narracji odrealnionych, przypominających mity, legendy czy baśnie, zadziwiających osobliwością płynnych, dynamicznych związków między motywami, przypominających groteskę, oniryzm albo surrealizm. W dwóch pierwszych latach wojny jej realia nieczęsto przenikają do wierszy Baczyńskiego i z pewnością w nich nie dominują. Pojawia się wszakże w jego utworach nastrój grozy, choć początkowo nie ma on podstaw naturalistycznych, ale fantastyczne, mityczne oraz metafizyczne. Kształtując wizje „spełnionej apokalipsy”, poeta nawiązuje do zapowiadających wojenny kataklizm przedstawicieli drugiej awangardy: Józefa Czechowicza, Władysława Sebyły, Czesława Miłosza, Aleksandra Rymkiewicza i Jerzego Zagórskiego. Ów ton katastroficzny zaczyna się potęgować od września 1941 r.:

 

*   *   *

 

Spełnia się brzemię kataklicznych nocy

Jak niebo odwalanych z ramion ludzi ostatnich.

Próżno bije woźnica; batem już nie zatnie

Wynędzniałych rumaków oczu.

[…]

Gruzy jak kości rozrąbane dymią.

Ciągną związane w supły pochody dnem dolin

– niosą maleńkie cienie jak mrówki bez imion

kamień pod nowy babilon niewoli.

 

Odtąd, w ciągu następnych lat przeważa w liryce Baczyńskiego, z różnym nasileniem, tonacja mroczna. Ma ona swą postać tragiczną – z obrazami zagrożenia, nienawiści,  cierpienia, umierania, gruzów, kosmicznych katastrof ­­– albo elegijną, kiedy dręczące, ponure wizje, splecione z egzystencjalnym komentarzem, poddawane są rytmowi pieśni, zarazem kojącemu i upamiętniającemu. Katastrofizm poety nie zamyka się w sferze emocjonalnej, niesie bowiem istotną historio­zoficzną refleksję o tragizmie ludzkości, której dzieje obciąża nieugięte fatum, niemożność uniknięcia nawracającej zagłady kruchego człowieczego dobra:

 

HISTORIA

 

Arkebuzy dymiące jeszcze widzę,

jakby to wczoraj u głowic lont spłonął

i kanonier jeszcze rękę trzymał,

gdzie dziś wyrasta liść zielony.

W błękicie powietrza jeszcze te miejsca puste,

gdzie brak dłoni i rapierów śpiewu,

gdzie teraz dzbany wrzące jak usta

pełne, kipiące od gniewu.

Ach, pułki kolorowe, kity u czaka,

pożegnania wiotkie jak motyl świtu

i rzęs trzepot, śpiew ptaka,

pożegnalnego ptaka w ogrodzie.

Nie to, że marzyć, bo marzyć krew,

to krew ta sama spod kity czy hełmu.

Czas tylko tak warczy jak lew

przeciągając obłoków wełną.

 

Płacz, matko, kochanko, przebacz,

bo nie anioł, nie anioł prowadzi.

Wy te same drżące u nieba,

wy te same róże sadzić jak głos

na grobach przyjdziecie i dłonią

odgarniecie wspomnienia i liście, jak włos

siwiejący na płytach płaskich.

Idą, idą pochody, dokąd idą,

których prowadzi jak wygnańców łaski

ląd krążący po niebie. A może

niebo po lądzie dmące piaskiem

tak kształt ich zasypuje. Jak noże

giną w chleb pogrążone – tak oni

z wolna spływają. Piach ich pokrywa.

 

Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni.

dn. 8 III 42 r.

 

Zadziwia u 21-letniego poety dojrzałość myśli spajającej sceny ludzkich dążeń, które „nie anioł prowadzi”.

Przeżywaniu spełnionej apokalipsy towarzyszy w liryce Baczyńskiego dotkliwe poczucie złego losu, będącego udziałem jego pokolenia – katastrofizm generacyjny. Wątek ten przewija się w poezji Jana Bugaja niemal do końca; dość wspomnieć, że dwa wiersze zatytułowane Pokolenie datowane są przez autora kolejno: „listopad 1941 r.” i „22. VII. 43 r.” (!). Nawet po dokonaniu przełomowego życiowego wyboru, tj. po włączeniu się w czynną walkę przeciw niemieckim okupantom, nie pozbywa się poeta refleksji o młodości naznaczonej wyjątkowym dramatem nie tylko dziejowym i psychologicznym, lecz zwłaszcza przeżywanym w dziedzinie sumienia, czyli w rzeczywistości duchowej:

 

*   *   *

 

Których nam nikt nie wynagrodzi

i których nic nam nie zastąpi,

lata wy straszne, lata wąskie

jak dłonie śmierci w dniu narodzin.

 

Powiedziałyście więcej nawet

niż rudych burz ogromne wstęgi,

jak ludzkie ręce złych demonów

siejące w gruzach gorzką sławę.

 

Wzięłyście nam, co najpiękniejsze,

a zostawiły to, co z gromu,

aby tym dziksze i smutniejsze

serca – jak krzyż na pustym domu.

 

Lata, o moje straszne lata,

nauczyłyście wy nas wierzyć,

i to był kostur nam na drogę,

i z nim się resztę burz przemierzy.

 

Których nam nikt nie wynagrodzi

i których nic nam nie zastąpi,

lata – ojczyzno złej młodości,

trudnej starości dniu narodzin.

 

Bogu podamy w końcu dłonie

spalone skrzydłem antychrysta,

i on zrozumie, że ta młodość

w tej grozie jedna była czysta.

24 III 44 r.

 

„Porażenie okupacyjne” (quasi-termin wprowadzony przez Kazimierza Wykę), znamionujące twórczość Baczyńskiego od wspomnianej jesieni 1941 r., jest wszak w jego wierszach przezwyciężane, stopniowo coraz pewniej, coraz dobitniej. Różne są środki przeciwdziałania temu usprawiedliwionemu poczuciu grozy; dość powiedzieć, że mimo nawracającego koszmaru, mimo licznych obrazów tryumfu sił ciemności, ani jeden utwór  tego poety nie poprzestaje na wyznaniu rozpaczy. Nawet w najbardziej mrocznych wierszach pozostają, choćby na drugim planie, sygnały niewątpliwego dobra. Można więc stwierdzić, że podchorąży Krzysztof, „w ziemi brnąc po kolana”, niesie w swojej poezji nieśmiertelną nadzieję („naręcza pragnień jak spalonych róż”, jak to wyraża pointa wspomnianego na początku wiersza pt. Rodzicom).  

Jakie są przesłanki tej nadziei? Warto przywołać charakterystyczne słowa i wyrażenia, które w wierszach Baczyńskiego prawie zawsze mają konotację pozytywną:

Bóg, Chrystus, Zbawiciel, boski, boży, gorejący krzew, Pan, anioł, anielski;

duch, dusza, kościół, łaska, modlić się, modlitwa, niebiosa, niebo, nieobjęty, nieśmiertelność, przeżegnać (się), świątynia, święcić, świętość, święty, wieczność, wieczny, wiekuisty, zbawienie, zmartwychwstać, zmartwychwstanie;

cichy, cierpliwy, czystość, czysty, przeczysty, mądrość, natchniony, niewinność, niewinny, piękny, prawda, prosty, serdeczny, wiara, wierny, wierzyć, wolność, wolny;

kochać, kochany, pokochać, pokochany, miłość, miłowanie;

biały, blask, jasny, promień,  słońce, srebrzysty, światło, złoty;

kryształ, pogoda, powietrze, rosa, strumień, w górę, zdrój;

dąb, drzewo, gołąb, kwiat, lilia, listek, liść, łodyga, łodyżka, owoc, ptak, rosnąć, roślina, sosna, wzrastać, zieleń, zielony, życie, żyć, żyjący, żywy;

dłoń, serce, twarz, uśmiech;

dom, dziecięcy, dzieciństwo, dziecko, dziewczynka, matka, ojciec, przyjaciel, synek;

bohater, legenda, miecz, ojczyzna, rycerz, tarcza;

chleb, czyn, dłuto, imię, muzyka, nazwa, nazwać, nazwanie, pieśń, piosenka, począć (się), przebudzenie, rzemieślnik, rzeźba, rzeźbiarz, rzeźbienie, śpiew, śpiewać, tworzenie, tworzyć, twórczy, wiosło.

Przytoczone wyrazy odnoszą się do kilku pól znaczeniowych, które nie sposób scharakteryzować w tym szkicu wyczerpująco. Zatrzymam się więc tylko przy bardzo rzadko zauważanym kręgu pojęć związanych z życiem. Do żywej przyrody należą typowe dla lirycznych pejzaży Baczyńskiego zwierzęta przeróżnych gatunków, występujące jednak raczej w kontekstach fantastycznych. Realniejsze wydają się rośliny, szczególnie drzewa, choć i one funkcjonują tu zwykle jako symbole. Mimo to nawet zielone liście czy łodygi, kiedy indziej wróble – oznaczają wytrwałą, przeważnie zwycięską walkę z demonicznymi siłami znajdującymi upodobanie w martwocie. Wyrazy „życie”, „żyć”, „żywy” oraz pochodne od nich słowotwórczo (w różnych formach) mają tutaj dużą frekwencję; przy tym rzadko występują w miejscach akcentowanych, częściej w tle, w warstwie słownictwa oczywistego, stanowiącego budulec treści przekazywanych na pierwszym planie poetyckiego dyskursu (jak np. w utworze Prolog (Ojczyzna) w wersie: „i człowiek, gdy z człowieka przemawia żywy Bóg”). Diametralnie inaczej pisze Baczyński o śmierci; wyrażające ją słowa (wprost albo metonimicznie, jak np. „grób”, „upiór”, „trup”, „krew” itp.) znajdują się pod akcentem zdaniowym bądź też w klauzuli (tzn. na końcu) wersu. Śmierć jest w tych wierszach problemem, a życie – domem. Przekonanie o wiecznym zwycięstwie życia to jeszcze jeden dar, który poeta jak święty Krzysztof niesie nam przez potop wojny w swoim duchowym testamencie (* * * Byłeś jak wielkie, stare drzewo,):

 

Lecz kręci się niebiosów zegar

i czas o tarczę mieczem bije,

i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,

posłuchasz serca: serce żyje.

 

I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu

z huraganowym tchem u skroni,

ramiona ziemi się przed tobą

otworzą. […]

 

W liryce Baczyńskiego, zwłaszcza od połowy 1941 r., zauważa się zmaganie dwóch poetyckich żywiołów, obejmujące i sensy, i obrazy, i język artystyczny. Można stwierdzić, że z jednej strony wiersze te są ekspresją swobodnej wyobraźni, o charakterze baśniowo-legendarnym, z dominacją fantazji, często pogodnej, ewokującej utracony raj dzieciństwa czy też inne wcielenia wymarzonej arkadii. Z drugiej strony, oglądamy w kreowanym świecie Baczyńskiego katastroficzne wizje, początkowo przypominające mity albo senne koszmary, stopniowo coraz pełniej przyswajające sceny i wydarzenia z okupowanej Polski. Temu zmaganiu, rozgrywającemu się na płaszczyźnie estetycznej, towarzyszy rzadko wyrażana wprost, częściej sugerowana lub zawarta w konotacjach, aluzjach bądź symbolach – dwoistość sądów o rzeczywistości oraz pewna rozterka w dziedzinie postaw i osobistych wyborów. Ów konflikt wewnętrzny sięga jednak znacznie głębiej, niż twierdzą późniejsi komentatorzy w duchu narzuconej po wojnie ideologii; warto zauważyć, że Baczyński nigdy nie miał złudzeń co do wartości sławy dzielnego żołnierza czy także wdzięczności potomnych, pisząc już w 1939 r. (w wierszu Pożegnanie żałosnego strzelca):

 

Jakie szczęście, że nie można tego dożyć,

kiedy pomnik ci wystawią, bohaterze,

i morderca na nagrobkach kwiaty złoży.

 

Pod wpływem lektury Norwida oraz genezyjskich utworów Słowackiego, jak również dzięki recepcji prozy Josepha Conrada, wysoko cenionej przez pokolenie Baczyńskiego, wzbogaca się i pogłębia w wierszach Jana Bugaja przedstawienie problematyki etycznej. Poeta był pod tym względem szczególnie wrażliwy, dostrzegając nawet w wojnie obronnej niebezpieczeństwa duchowe, m.in. zagrożenie różnymi formami nienawiści. Jednak jego refleksja moralna nie ogranicza się do samej walki zbrojnej; jest wielowątkowa, obejmując zagadnienia cierpienia, współczucia, krzywdy, obrony słabszych, obowiązku, wierności, patriotyzmu, braterstwa, miłości i jeszcze inne. Toteż poezja Baczyńskiego, zwłaszcza między jesienią 1941 a połową 1943 r., dotyczy w swej najgłębszej warstwie psychomachii, czyli walki duchowej, toczącej się w sumieniu podmiotu bądź lirycznych bohaterów. Zwycięża w tych wewnętrznych zapasach etos rycerski, będący kolejnym darem-przesłaniem, niesionym dla nas nad otchłanią wojny przez żołnierza-poetę, któremu „na imię było Krzysztof”. O wierności, braterstwie, żarliwości, odwadze – istotnych postawach rycerskich – mówi anioł do Jana, bohatera poematu Wybór (ze słynnym mottem z Jerzego Lieberta: „Uczyniwszy na wieki wybór, w każdej chwili wybierać muszę”).

 

Tyś był miłości wiernej nierozdzielony ptak,

Który miał tyle serc, ileś twych braci miał,

I z każdym serc powiewem twój wielki płomień drżał,

I uczyniłeś wybór po wszelki świata czas,

Jakże chcesz, żeby w trwodze o jedno ciało gasł?

 

A w poezji, co wielokrotnie gości rycerzy, nie dziwi Modlitwa do Bogarodzicy:

 

Któraś wiodła jak bór pomruków

ducha ziemi tej skutego w zbroi szereg,

prowadź nocne drogi jego wnuków,

byśmy milcząc umieli umierać.

 

Któraś była muzyki deszczem,

a przejrzysta jak świt i płomień,

daj nam usta jak obłoki niebieskie,

które czyste – pod toczącym się gromem.

 

Która ziemi się uczyłaś przy Bogu,

w której ziemia jak niebo się stała,

daj nam z ognia twego pas i ostrogi,

ale włóż je na człowiecze ciała.

 

Któraś serce jak morze rozdarła

w synu ziemi i synu nieba,

o, naucz matki nasze,

jak cierpieć trzeba.

 

Która jesteś jak nad czarnym lasem

blask – pogody słonecznej kościół,

nagnij pochmurną broń naszą,

gdy zaczniemy walczyć miłością.

 

I tak „po kolana brodząc w blasku” przynosi nam Krzysztof Baczyński – jak to wyznaje w ostatniej prośbie cytowanej powyżej poetyckiej modlitwy – jeszcze dwie cnoty: męstwo i miłość. Oczywiście, miłość nie tylko tę z pięknych skądinąd erotyków, lecz chrześcijańską, a zarazem uniwersalną agape:

 

I kiedy broń jak życie w dłoni ważysz,

a nie masz łzy na sercu i na twarzy,

gdy rzucasz ciało jak puchy świetliste,

wiotkie jak śpiew, a z nim odbicie czyste,

by mieć twarz jedną nie odbitą w ciszy,

napiętnowaną śmierci czarnym krzyżem,

myślisz, że z Boga musi być ta miłość,

dla której młodość w grobie się prześniło.

[„Dwie miłości”]

 

Ale wiedz: kto zaufał, gdziekolwiek niesie lot,

miłością pooddziela od miłowanych zło.

[„Wybór”]

Piotr Klimczak

do góry